Justyna Winecka

WSPOMNIENIA TO MY

Czas pięcioletniej nauki w żarskim "Ceramiku" to dla mnie przede wszystkim czas podejmowania nie strudzonych wędrówek w nieznane tereny własnej tożsamości, smakowania człowieczeństwa i pierwsze próby łapania w piersi oddechu świata. Pewnie nie byłoby to możliwe bez kilku osób.

Pani Profesor Elżbieta Łobacz-Bącal wychowawczyni V klasy Technikum Ochrony Środowiska, czyli nas! Oprócz wychowawstwa mieliśmy przyjemność mieć z naszą wychowawczynią zajęcia z wychowania fizycznego. Profesor Bącal z dystansem do lekcyjnej formy sprawiała, że poznawaliśmy się nawzajem i sama była zainteresowana tym, jacy jesteśmy i co myślimy. Zawsze życzliwym okiem patrzyła na moją działalność pozalekcyjną, zarówno sportową, jak i związaną z życiem szkoły. Jako wychowawczyni z niezwykłą sympatią i troską interesowała się nie tylko sprawami bieżącymi klasy, ale zawsze starała się dawać z siebie więcej niż przeciętny nauczyciel. Z Panią Profesor można było pozwolić sobie na szczerość, była dla mnie wsparciem w trudnych młodzieńczych rozterkach niczym matka, której wtenczas brakowało mi szczególnie. Była przyjacielem, któremu można było się zwierzyć, a który zawsze słuchał i pomagał jak tylko potrafił. Była wreszcie drogowskazem wyznaczającym kolejną drogę ku przyszłości. Surowe reprymendy Pani Profesor, bo takie też się czasami zdarzały, przyjmowałam z życzliwością, jako materiał do przemyśleń z których trzeba było wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski na przyszłość. To wszystko sprawiło, iż moje priorytety, z którymi przyszłam do szkoły, uległy dewaluacji, a wybory związane z dalszą edukacją zostały zdeterminowane. Nie traciła w nas wiary pomimo rozczarowań. Jestem jej wdzięczna za wszystko czym mnie ubogaciła, podobnie jak za słowa napisane mi na pamiątkowym grupowym zdjęciu naszej klasy: "Justyna! Jeśli wszystko Cię rozprasza

w kościele i nie potrafisz się modlić idź wysoko w góry lub wypłyń na otwarte morze". Słowa te nie tylko żyją w mojej pamięci, ale nabrały kształtów trwałej postawy życiowej, przynoszącej niekiedy zadziwiające rezultaty. Pani Ela sama zresztą nosiła w sobie ciekawość świata, która w połączeniu ze znakomitym zmysłem organizacyjnym zaowocowała wycieczką klasową do Karpacza oraz wielokrotnie organizowanymi dla zainteresowanej grupy uczniów rajdami po górskich szlakach, między innymi w Bieszczady, Beskid Śląski i Żywiecki oraz w Tatry. Moja wychowawczyni zaszczepiła we mnie bakcyla górskiego wędrowca smakującego niesamowitych przeżyć i wrażeń związanych z odkrywaniem nieznanych miejsc.

Lekcje języka polskiego prowadzone przez Panią Profesor Mirę Żubrycką to zupełnie odrębna historia. Były to niezapomniane lekcje prawdy i tolerancji, chyba jedne z niewielu, które kształtowały naszą osobowość. Jak zwykliśmy mawiać w klasie maturalnej Pani Profesor była dla nas światełkiem w tunelu, zwłaszcza wtedy kiedy poświęcała nam swój bezcenny, bo prywatny czas na ostatnich powtórkach z wszystkich epok. Chwile spędzone w jej domu przy kubku gorącej herbaty były magiczne i spowodowały ku zdziwieniu innych nauczycieli, że cała nasza klasa zdała pozytywnie maturę z języka polskiego. Zajęcia przez nią prowadzone przerażały mnie, a zarazem pociągały. Było tak za sprawą niesamowitej osobowości prawdziwego humanisty, erudyty o wręcz doskonałym zmyśle pedagogicznym. Podczas tych pięciu lat przeobraziła się ona w autorytet, który przygniatał mnie swoim ciężarem. Zobowiązywało to do przecierania ścieżek szeroko pojętej humanistyki, co muszę przyznać, robiłam z pasją, choć wcale nie było to takie proste dla osoby zmagającej się

z barierą mówienia. Pani Żubrycka niejednokrotnie dyskretnie mnie wspierała w moich osobistych zmaganiach z ustną wypowiedzią. Zdarzało się nawet i tak, że z odpowiedzi ustnych dostawałam dwóje. Nie było to bynajmniej wynikiem braku wiedzy, lecz jedynie niemożności zrodzenia w sobie słowa i sklecenia myśli w harmonijną całość. Ale dzięki wsparciu i pomocy Pani Profesor cierpliwie przełykałam tę syzyfową, jak mi się wówczas wydawało pracę. Skutek był zdumiewający, gdyż maturę pisemną i ustną z języka polskiego zdałam na ocenę dobrą.

Zdarzenie, które chowam szczególnie w pamięci związane jest z maturą z języka polskiego. Pamiętam, że moją pracę sprawdzała inna polonistka, zresztą według powszechnej opinii uczniów i mojej również najpiękniejsza Pani Profesor spośród zacnego grona pedagogicznego, nie ujmując niczego oczywiście pozostałym pięknym Paniom. Była nią Profesor Wiechecka , która pamiętam jak dziś oznajmiła mi fakt zdanej matury w kościele, na niedzielnej Mszy Świętej przy okazji przekazywania sobie znaku pokoju. Przy stresie dotyczącym oczekiwania na wyniki z matury pisemnej była to chwila szczególnego wytchnienia i wielkiej radości.

Poza lubianym językiem polskim były też przedmioty zawodowe, które nie były moją specjalnością, ale trzeba się było z nimi nie raz i nie dwa zmagać. Nie mogę tu nie wspomnieć o Pani Profesor Krystynie Nowak, którą wszyscy w klasie traktowaliśmy z należytym pietyzmem i serdecznością, gdyż podchodziła do naszych nie przygotowań ze zrozumieniem

i zawsze dawała nam szansę na poprawę. Była osobą ciepłą i wrażliwą, która swoją osobą umilała nam lekcje z meteorologii i zanieczyszczeń powietrza.

Pani Profesor Iryna Czajkiwska moja ulubiona germanistka - choć z pochodzenia Ukrainka, obudziła we mnie chęć nie tylko do języka niemieckiego i zdawania go na maturze pisemnej, co zresztą życzliwe mi osoby odradzały uważając, że sobie nie poradzę, ale także do mozolnego wypracowywania narzędzi pozwalających ukształtować siebie. Nie byłoby to możliwe bez jakiegoś wtedy dla mnie niezrozumiałego, cichego, czysto ludzkiego porozumienia między nami i prawdziwej troski nie nauczyciela, ale człowieka. Tylko i wyłącznie dzięki Pani Profesor wielogodzinnej chęci pomocy i nauki z nią zdałam maturę pisemną z języka niemieckiego na piątkę, co było dla mnie ogromnym szokiem. Tylko Ona i ja wiemy, że gdyby nie jej pomoc i zaangażowanie, moje losy mogłyby potoczyć się zupełnie innym torem. Raz jeszcze dziękuję!

Niebywałą odskocznią wśród tych wszystkich przedmiotów był sport. Zapominałam

o psychicznym zmęczeniu grając w piłkę siatkową w szkolnej reprezentacji juniorek, odnosząc wraz z drużyną sukcesy pod kierunkiem Pana Profesora Piotra Schillera. Poza siatkówką reprezentowałam szkołę w pływaniu, lekkoatletyce, piłce ręcznej i uni-hokeju odnosząc przeważnie sukcesy.

Po maturze ostatecznie zadecydowałam, że spróbuję swoich sił na Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie Wielkopolskim. Wspomnę tu jeszcze, że od ósmej klasy szkoły podstawowej często zadawałam sobie pytanie kim chciałabym zostać w przyszłości i co robić w swoim życiu. I już właściwie po szkole podstawowej nieśmiało marzyłam o zawodzie nauczycielskim, a to dlatego, że poprzez sport nawiązywałam dużo pozytywnych kontaktów z rówieśnikami i nie tylko, zawsze się coś działo i powoli docierało do mnie, że nauczyciele od ruchu właściwie nie mają czasu na nudę i monotonię i są tak pozytywnie nastawieni do świata i ludzi, że nie może być dla mnie lepszego zawodu. T o były wystarczające argumenty, które przemówiły za wyborem tejże uczelni. I tak ku zdumieniu niektórych nauczycieli powiodło się. Dziś jestem już nauczycielem tego ulubionego niegdyś najbardziej przedmiotu jakim było wychowanie fizyczne. Cel został osiągnięty. Podsumowując, zawsze będę ciepło myśleć o Ceramiku, bo właśnie tu zrodziły się przyjaźnie (zaryzykuję stwierdzenie) na całe życie. Aneta nauczycielka wychowania fizycznego, Agnieszka również wuefistka, Marlena specjalistka od ochrony środowiska. Każda z nas poszła w swoją (zawodową i geograficzną) stronę, ale więź pozostała.

           

powrót